Księża, o których lepiej nie mówić.
„Słowa, z którymi was zostawiam” ks. Piotr Pawlukiewicz
Gdy przeglądałam ostatnio Instagrama, zapadł mi w pamięć pewien cytat udostępniony przez jedno z katolickich kont – „Księża są jak samoloty. Gdy jeden upadnie, to trąbią o tym wszystkie media, jednocześnie milcząc o tysiącach tych, które pięknie latają”. I pomyślałam sobie „kurczę, ile w tym racji!”.
W swoim życiu spotkałam i słuchałam wielu księży. Z kilkoma się przyjaźnię, pewna tego, że zawsze mogę do nich przyjść pogadać, wysłać im mema albo spotkać się na spowiedź. Znałam takich, którzy upadli. Ale jest jeden taki ksiądz, którego nigdy nie spotkałam, choć słyszałam jego słowa wiele razy, choć ich pokaźną ilość zagarnęłam do mojego serca. Słów, z którymi mnie (i nie tylko mnie) zostawił.
I nie, nie chodzi tu o ojca Adama Szustaka. Erę Szustaka przeżywałam w gimnazjum i na początku liceum. Był świetnym przewodnikiem, zwłaszcza po relacjach. Wstawałam rano i słuchałam „Jeszcze pięć minutek!” myjąc zęby czy jedząc w pośpiechu śniadanie. Taki starszy, bardziej ogarnięty kolega, z którym się jeździ do szkoły i który zawsze powie coś ciekawego, ba! boskiego. Ale to ksiądz Piotr Pawlukiewicz pokazał mi wyjątkowego Człowieka, a może raczej Boga, który się nim stał.
Dlatego też ucieszyłam się, kiedy zobaczyłam, że któreś z moich rodziców przyniosło do domu zbiór jego najpiękniejszych tekstów pt. Słowa, z którymi Was zostawiam. Zabrałam te papierowe rekolekcje i przeżyłam je sobie siedząc nocą na łóżku. Parę razy się popłakałam, nie ukrywam. Ksiądz Pawlukiewicz miał (i przez książki czy nagrania nadal ma!) wyjątkowy dar dotykania tego, co w człowieku najgłębiej. Gdy go słucham lub czytam jego słowa mam wrażenie, że znamy się od lat. Liczne anegdotki, humor, jakaś taka prostota słów i serca po prostu mnie ujmują. Zawsze wiedział, co powiedzieć. Umiał słuchać i sam był słuchany. Umiał żyć.
Ale ten zbiór to nie jest gotowy przepis na to, jak żyć. To nie pamiętnik, dziennik duchowy, zbiór żarcików i fragmentów z życia przypadkowych ludzi. To raczej jak ostatnia rozmowa z długoletnim przyjacielem, który zostawia ci parę dobrych rad, obserwacji i doświadczeń, czasem się zaśmieje, po prostu jest obok, nawet jak tak fizycznie już go nie ma. Jest w tej książce coś takiego, co zasklepia wyrwę czy ranę, którą powodują wszystkie „spadające samoloty”. Ksiądz Pawlukiewicz patrzy z uśmiechem w niebo i mówi: „okej, to ważne, ale jest coś jeszcze ważniejszego”. Bo po czym latałyby samoloty, gdyby nie było nieba? Smutne by to było, gdybyśmy patrzyli tylko pod nogi. Czasem możemy przez to przegapić Kogoś ważnego.
Można księdza Piotra uwielbiać. Można za nim tęsknić, biadoląc, że za mało jest takich księży. Można się czasem zaśmiać z jego żartów i czarnego jak sutanna humoru. Ale nawet jak się leci najlepszym samolotem świata, to i tak niebo jest bardziej fascynujące. I nawet jakby sam papież wygłosił takie kazanie, że kapcie spadają, to jego słowa zawsze mają źródło w innym Słowie. W Niebie. I to najważniejsza lekcja, jaką można wynieść z tych paru słów, które zostawił ksiądz Pawlukiewicz. Myślę, że teraz ma na nie całkiem dobrą, niebiańską perspektywę.
Weronika Pawlak